Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dając się, bo mu od miejsc tych oderwać się było trudno — lecz, męzką siłą, natychmiast chwilową słabość zwyciężył,
Nie zwróciwszy już głowy, ze spuszczonemi oczyma, począł znajomą ścieżyną iść ku furtce ogrodowéj — i wkrótce obaj z Jakóbem znikli wśród pni drzew starych i rozkwitłych krzewów.
Nazajutrz ranek był prześliczny, taki jaki bywa po dżdżystéj majowéj nocy, gdy wszystko co ma w sobie życia iskierkę — czarodziejską siłą się budzi, rozwija, rozrasta i buja... Kilka godzin tajemniczego tego żywota starczą za całe zmarnowane dni sennego oczekiwania. Żaden pączek nie pozostaje zamkniętym, żadne kiełko nie zaśpi w ziemi, żaden liść wczoraj na wpół zwinięty, nie zapomni otworzyć się ku słońcu.
Bogusławowa, Klarcia, sam pan, wszystko po rannéj kawie wyszło do ogrodu, patrzeć na kwiatki i napawać się wonią brzóz rozwiniętych.
Z cygarem w ustach, Bogusław wyszedł pierwszy rozpatrzeć się około domu.
Kilka zaledwie kroków podszedłszy — co u licha!! Stanął z brwią namarszczoną groźnie.
Cała rabata kwiatów była niemiłosiernie stratowaną i zgniecioną. Na ścieżce widoczne ślady, wygniecione w ziemi wilgotnéj, kilku bosych