Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem parobcy owi, których użył na pomoc, na myśl mu przyszli; lękał się, aby go nie zdradzili...
Załamał ręce.
— A tak! — odezwał się nagle przestraszony. — Prawda! trzeba iść. Pójdziemy do pasieki... ja z wami... łajdaki te języka za zębami nie strzymają.
Karol na nogi stanął, ale się zachwiał i musiał oprzeć o ścianę.
— Daj mi wódki! — rzekł rozkazująco. Jakób posłuszny przyniósł karafkę, z któréj Karol znaczną część wypił z przymusem i wstrętem.
— Chodźmy! — zawołał — prędzéj! chodźmy!
Nie mówiąc więcéj, skierowali się ku drzwiom oba, Jakób je odryglował, świecę zgasił. Znaleźli się w ogrodzie... Stary pod rękę go prowadził...
Deszcz pruszył jeszcze i słowiki śpiewały, ale nie było już tak ciemno. Na wschodniéj stronie nieba, blade brzaski dnia nadchodzącego widać było. Na ich tle czarno, smutnie jak katafalk stał dwór uśpiony...
Woń bzów rozkwitłych, czeremchy i jaśminów rozchodziła się w powietrzu.
Karolowi noc ta wiosenna ileż innych, podobnych, przeżytych tu przypominała! Stanął, oglą-