Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

magał cieleśnie, kładł się na piecu, morzył głodem, pił wodę tylko, włóczył się zgarbiony o kiju; potem nagle dźwignąwszy się odzyskiwał dawne siły, najcięższą podejmował pracę, pieszo odbywał milowe wędrówki, i około swéj chaty nikomu sobie posługiwać nie dawał.
Znano go z tych dziwnych upadków i powstawania, tak że gdy zachorzał i zamknął się w chacie, starsi głowami potrząsali, mówiąc:
— Nie będzie mu nic, jak niedźwiedź zimą łapę liże, a potem wstaje, tak i on wyleży się, wygłodzi i wara mu włazić w drogę.
W tych chwilach, gdy był przy siłach, Jakób najmłodszym mógł podołać. Parokonny wóz obładowany, ująwszy z tyłu za koło, wstrzymywał, choć się toczył z góry. Beczkę piwa na ramię wziąć nic mu nie znaczyło. Rozgniewać go niebezpiecznie było, bo człowiekiem rzucił jak piłką.
Osiwiały, z krótko postrzyżoną głową i brodą, zawsze odziany obcisło i krótko, w sukienną kurtę, długie buty, wzrostem dochodził najdorodniejszych parobków, a trzymał się jak żołnierz.
Twarz, pomimo dobroci i łagodności człowieka, miała wyraz dla nieznajomych odstraszający. Coś surowego patrzało z brwi namarszczonych, z ust