Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po sobie z szybkością wielką, a przy nich widno było jak we dnie.
Karol zdawał się nie zważać na to i postawszy krótko, wyprzedzając Jakóba posunął się ku dworowi, którego oświetlone okna przez drzew gałęzie widać już było.
Jakób strwożony, nie próbując go zatrzymywać nadaremnie, podążył za nim.
W sypialni pani świeciło jak przed rokiem, ale dla burzy nadchodzącéj, która już w ogrodzie staremi drzewami miotała, okna były pozamykane. Oprócz głosu wichru — cisza dokoła, pustka... nikogo w ogrodzie i przy domu. Nim Jakób się opatrzył, Karol już stał, przedarłszy się przez zarośla, niemal pod samemi oknami. W jedném z nich widać było białą, powoli się przesuwającą postać kobiety. Zwrócona była właśnie ku ogrodowi i zdawała się wypatrywać zbliżania burzy.
Trochę głębiéj można było dostrzedz klęczącą dzieweczkę, z rękami złożonemi do modlitwy, z włosami rozpuszczonemi na ramionach, odmawiającą zapewne modlitwę przed burzą.
W sypialni nic się nie zmieniło, tylko dwa łóżka matki i córki stały teraz obok siebie. Na ścianie portret, dawniéj krepą czarną przysłonię-