Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Daleko ztąd? — zapytał Karol.
— Nie tak to... ot tam w gąszczy, na drożynie co z drugiéj wsi prowadzi wprost do dworu.
— Jedźmy — odezwał się Karol, siadając na konia leśniczego — prowadź nas.
W milczeniu, słuchając opowiadania przerażonego tym wypadkiem człowieka, przebyli kawał drogi.
— Ot tu — pod sosną! — krzyknął prowadzący.
Bolek, który się pierwszy przybliżył, nie poznał trupa; Karol ze zdumieniem tylko co widzianego Suraża w nim zobaczywszy, krzyknął z podziwienia.
Po francuzku powiedział towarzyszowi kto był zabity. Dla Karola nie ulegało wątpliwości kto był tym mścicielem. Niedarmo Jakób porwał strzelbę swoję z kołka.
Stali milczący, leśniczy łamał ręce lamentując.
— Śledztwo będzie... trzeba zaraz dawać znać do powiatu. Za pamięci ludzkiéj u nas nic się podobnego nie trafiło, krom téj baby żebraczki, co ją znaleźli na gościńcu zastygłą.
Bolesław podumał chwilę.
— Postaw mi tu kogo na warcie — rzekł do leśniczego — ja sam pojadę dać znać.