Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który tyle dla niego uczynił. I znowu groziło wygnanie, ucieczka, pogoń — oddalenie z tych miejsc w których mu lżéj było cierpieć.
W tych myślach biedny zbieg nie dziw że w lesie zabłąkał się, stracił drożynę znaną i w końcu wysilony padł bez tchu prawie pod drzewem.
W téjże chwili nadjeżdżający leśniczy, który znał z widzenia gościa swego pana, zbliżył się do osłabłego i po wymianie słów kilku ofiarował się go do dworu przeprowadzić. Dźwignął się natychmiast Karol, choć chwiał na nogach. Leśniczy widząc go znużonym, zsiadł z konia, zapraszając aby jechał i trochę spoczął na siodle.
— Do dworu niedaleko — rzekł — będzie parę wiorst tylko.
Ofiarę jego przyjąwszy zaledwie konia dosiadł Karol, gdy w głębi lasu głucho strzał się rozległ.
Leśniczy drgnął zdumiony.
— Niech pan jedzie wprost tą drożyną, koń sam pana zaprowadzi — zawołał — ja muszę w las. Któż tu mógł strzelić! To kłusownik chyba!
I dając mu znak ręką, zniknął. Koń leśnika wistocie spełnił co po nim sobie pan obiecywał, rwał się do domu. Wkrótce przerzedziły się zarośla i dwór ze wsią ukazał w dolinie. Karol nie bardzo chciał być widzianym; myślał jak Bolesła-