Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko, zbladł, zarumienił się, usta ściął i nierychło zawołał:
— Precz-że mi ztąd! waryacie jakiś! Nie rozumiem co pleciesz... precz!!
Suraż stał nieporuszony.
— Niech się pan lepiéj rozmyśli...
— Ale precz, bo zawołam ludzi... Co to jest za napaść...
Karol z gniewem urzędowym językiem łajać począł, Suraż stał i słuchał cierpliwie.
— Widzi pan, jak ja pójdę tak ztąd z próżnemi rękami, kłopotu panom narobię. Ja nie chcę gubić nikogo, ale człek o swéj skórze téż myśleć musi.
Karol pochwycił za kij stojący w kącie.
— Precz mi!
Na widok kija stary chwycił za klamkę, odwrócił się raz jeszcze i zawołał:
— Bieda będzie!! jak Boga kocham...
Na to nie odpowiedział nawet zmarszczony groźnie gospodarz, Suraż powoli ociągając się wysunął na próg, do ganku. Nałożył czapkę na uszy, obejrzał dokoła i począł iść ku wrotom.
Pozostawało mu jedno jeszcze, rozmówić się z panem Bolesławem.
Karol, gdy się drzwi za odchodzącym zam-