— Ja bo — dodał zaraz — miałem sam na kwaśne mleko przyjechać do Olsz... A co u was słychać?
Obróciłem w żart moje biedne gospodarstwo i powiedziałem mu w dodatku, żem rodzaj żebraka starego przyjął za oficyalistę...
Począł rozpytywać skwapliwie.
— Jak to można brać ludzi nie znając, tak pierwszego z brzegu! — zawołał. Włóczęgów różnych dosyć, to jeszcze okradnie albo i co gorszego może być.
Zaniepokoił się mocno.
— Cóż to za człek? ma jakie świadectwa?
Dla uspokojenia go powiedziałem, że po dworach sługiwał.
— Gdzie? u kogo? po jakich dworach?
Od niechcenia rzuciłem, że właśnie u tego nieboszczyka p. Karola, o którym mecenas wspominał tyle razy.
Petrowicz ręce załamał.
Spojrzał mi w oczy tak żem się uląkł — ale słowa nie rzekł długo.
— Żeby tak samemu biedy szukać — rzekł w końcu znacząco — to trzeba...
Nie dokończył. Odwróciłem rozmowę. Jedliśmy z nim razem: milczący był i zadumany.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/127
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.