Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle ni z tego ni z owego zagaił o stryju moim, niby z téj racyi że do niego wzywanym był dla spisania testamentu. Wlepiwszy we mnie oczy począł rozpowiadać, jak stary pieniacz i skąpiec bolał, że majątek się na kolatoralnych rozdrobi.
— Radziłem mu — rzekł — ażeby spadek przekazał wnuczce po synowcu... ale stary ojczyma jéj nie lubi — i ma może racyą...
Petrowicz daléj ciągnął, jak gdyby na tortury wziąć mię zamierzył.
— Ubzdrzyło się staremu — bo to człowiek skwaśniały, podejrzliwy, że ten synowiec, nieboszczyk Karol, o którym niby urzędownie doniesiono, że zabitym został — żyć może... Mówił mi, że choć z bratem był zawsze źle, ale do syna jego nie miał nic, i byłby mu pewnie majątek przekazał... Kto to wie? powtarzał — ten nieboszczyk jeszcze może kiedy zmartwychwstać.
Rozśmiałem się gorzko i śmiało w oczy patrząc Petrowiczowi, rzekłem:
— Powinieneś mu był pan wybić z głowy to śmieszne przypuszczenie! przecież nie byłaby wyszła za mąż żona jego, gdyby pewności nie miała, że pierwszy mąż jéj nie żył.
— Kobieta słaba, pan Bogusław był natar-