Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miłość, przez lat tyle nie ostygła, wzrosła, zolbrzymiała, roznamiętniła się.
Prawda, że ta noc majowa z popiołów ogień wznieciła.”
„21 sierpnia.
Powracałem z pola, gdy mi parobczak oznajmił, że od południa już czeka na mnie pod dworkiem jakiś stary człek.
Uradowałem się niezmiernie domyślając Jakóba i przyśpieszyłem kroku. Wistocie on to był. Siedział w ganku, nie na ławce ale na schodku, i z torby dobywszy chleb pożywał go spokojnie, wyglądając mnie.
Nikt go tu nie znał, choć z mowy i odzieży, łatwo się domyślali ludzie, że nie przychodził zdaleka.
— A co stary — zawołałem, witając go — ja na ciebie rachowałem... Widzisz... wziąłem dzierżawę i musisz pozostać ze mną.
Całując mię w rękę, bełkotał coś niezmiernie wzruszony.
— Juścić, juścić — choć ja i za kawełek chleba, jaki zjem, nie wiem czy odsłużę, bom nie dużo...
Weszliśmy do izby, oglądał się z boleścią po pustych kątach, po sprzętach, po tém gospodar-