Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piery: wziąłem nowe i z niemi pośpieszyłem do ruiny tego kościoła, dziś pustéj i smutnéj, który pamiętałem w młodości jaśniejącym światłem i kwiatami, rozlegającym się pieśnią i muzyką.
Obszedłem walące się, okopcone ściany, nie znajdując Jakóba, który w cieniu, torbę zdjąwszy z ramienia, chleb w szczypcie soli maczając pożywał. Wstał zobaczywszy mnie, a twarz pargaminowa uśmiechać mu się zaczęła. Ścisnął mnie za kolana, dokoła się bacznie oglądając, i węzełek swój na ziemi porzuciwszy, zbliżył prawie do ucha.
— Paniunciu — rzekł — paniunciu, ja mam lepszą pamięć od was, choć stary.
Widząc żem ździwioną twarz zrobił, Jakób pożałował zaraz, że mnie na próbę wystawił.
— Co to długo gadać — dodał — pamiętacie gdyście ostatni raz z domu wyjeżdżali i kazaliście mi z sobą na pasiekę? — i co my tam zakopali??
— Papiery, które pewnie pogniły — odpowiedziałem — choć w skóręśmy je zawinęli. Tem lepiéj...
— A tysiąc rubli karbowanych zapomnieliście? — uderzając w ręce podchwycił Jakób. Te