Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie, tego jestem najpewniejszym, ale jakiémże okiem patrzyliby na tę nieszczęśliwą kobietę, żyjącą z drugim mężem? Dla niéj ja muszę, choć nie umiałem umrzeć, uchodzić za umarłego...”
„1 sierpnia.
Prędzéj niż się mogłem spodziewać, przybył stary Jakób. Zląkłem się zobaczywszy go, bo nie mógł się przywlec tu bez powodu...
Umówiliśmy się ostatnim razem w Zaborolu, że przyszedłszy do miasteczka nie będzie mnie szukał u Simsona, coby mogło wzbudzić podejrzene, ale siądzie pod kościołem przy zamku... Ja codzień prawie przechodząc do sądów z papierami, łatwom go mógł pod kruchtą siedzącego zobaczyć.
Przestrach, którego doznałem zobaczywszy Jakóba, ustąpił, gdym się rozjaśnionéj twarzy jego przypatrzył. Udawał żebraka, wyciągał rękę, ale dawał mi jakieś znaki żywe, których znaczenia nie mogłem się domyśleć.
Zbliżyłem się z groszem jałmużny.
— Paniunciu — szepnął — koło spalonego kościoła dominikańskiego będę czekał... Mam coś ważnego powiedzieć...
Ważnego?? Nie umiejąc pojąć, co dla mnie ważném a wnosząc z twarzy Jakóba, niegroźnego stać się mogło — poszedłem na zamek oddać pa-