Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Noc ta, dzięki państwu, ubiegła jak jedna chwila — odezwał się Zdzisław — wspomnienie tylko po niéj zostanie na zawsze... Jakże im wdzięczni jesteśmy!..
— Chyba odwrotnie my wam za nią dziękować powinniśmy, rzekł kapitan... Co za wspaniałe, miłe i świetne przyjęcie!...
— Widzisz hrabio, jam tak zabójczo skakała, że teraz ledwie chodzę, i wszystką wesołość, zapas całoroczny, wyszafowałam przez te godzin kilka!... Jestem już senna, a w marzeniu jeszcze śni się i przedłuża mazur ostatni... będzie mi brzmiał w uszach długo...
Zdziś się kłaniał tylko, przy ojcu nie śmiał się z odpowiedzią, którą miał na ustach, odzywać.
Stasia mówiła z nim wymownemi oczyma... żegnając go z jakimś smutkiem, któremu się obronić nie mogła...
Konie już stały... jeszcze chwilka, a otulona chustką główka Stasi, która mu skinęła jeszcze z powozu, znikła...
Hrabina teraz się już pozwoliła odprowadzić do łóżka, a panna Róża wszystko porzuciwszy, pobiegła ją sama rozebrać, ukłaść, zapuściła firanki, pocałowała w nogi i po cichu się wymknęła...
Dla panny Paklewskiéj noc ta, pełna trosk, bo wszystko było na jéj głowie i pod jéj kluczami, mimo ogromnego znużenia, obfita była w wypadki, które na los jéj przyszły wpłynąć miały. Faworyta