Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rych się kryły pasieki i szopki, niemal całą okolicę do parku podobną czyniły. Widok był prześliczny, przyobleczony wyrazem jakiegoś spokoju sielskiego, ciszy szczęśliwéj, jakie się rzadko u nas spotykają. Nawet oddalony nieco od wioski cmentarz na wzgórku z kapliczką, cały w świerkach i brzozach, obwinięty zielenią, osłoniony krzewami — zdawał się pokojem wiekuistym uśmiechać. Nigdzie oko nie spotykało ruiny i opuszczenia, wszędzie znać było zamożność i staranie, gospodarstwo nie gorączkowe, ale troskliwe i przezorną pamięć o jutrze. Ogromne sterty pszenne po polach i stogi po włościańskich sznurach miały téż swoje znaczenie...
Im więcéj się zbliżało ku pałacowi, tém pilność o utrzymanie porządku widoczniejsza była; — drogi wyborne, ogrodzenia wytworne, krzewy ozdobne, mostki wdzięcznych wzorów, bawiły oko i utwierdzały w przekonaniu, iż dziedzicom nie zbywało ani na smaku, ani na dostatku, który mu dogadzać pozwalał...
Wieczoru setniego roku 18...., dziedziniec pałacowy, zwykle bardzo cichy i wyglądający niemal na klasztorne podwórze — ożywiony był nadzwyczajnie. Nieustannie przebiegali go ludzie w różnych kierunkach, widocznie zajęci, śpieszący i wesoło rozmawiający przy spotkaniu. Z oficyn do pałacu przenoszono sprzęty, przybory stołowe, trzepano kobierce, dźwigano wazony, umiatano ścieżki... a słońce zachodzące przyglądało się wesołym tym