Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stasia mu rozpromieniała horyzont... odeszli kilka kroków ku drzwiom...
— Czarodziejski wasz park w Samoborach! zawołało dziewczę na widok lamp, które zapalały się właśnie obrzeżając ulice i rozjaśniając głębie drzew... Jakże tu ślicznie... jak w raju! Wy powinniście być szczęśliwi, boby tu ze smutkiem nie było do twarzy...
— A ja właśnie Samobory kochane rzucić muszę wkrótce — rzekł Zdziś z westchnieniem.
— Bez żalu? spytała Stasia.
— Z żalem, lecz — muszę, mówił Zdzisław... Chciałbym już tę obowiązkową pielgrzymkę odbyć i być z powrotem...
— A ona — długo zabawi? smutniéj zapytała Stasia.
— Rok — dwa — trzy!
— A! mój Boże — aż tak niezmiernie długo! Trzy lata to trzy wieki. Wyobrażam sobie jak pan powrócisz zmieniony.
— I jak tu może zmienioném wszystko zastanę, rzekł Zdziś.
— Pewnie, Elsa wyrośnie i będzie jeszcze ładniejsza...
— A pani pójdziesz za mąż?
— Ja? rozśmiała się Stasia — ja — za mąż! Ale najprzód któżby się z takim trzpiotem jak ja chciał ożenić, a w dodatku z ubogą córką pana kapitana z pod słomianéj strzechy? Ja znowu mam