Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo ładna! śliczna! cudna! poczęła patrząc mu w oczy...
Zdziś miczał.
— My wszystkie przy niéj wydajemy się jak chłopaki — szczebiotała...
A potém troszkę złośliwie szepnęła:
— Nigdym jéj nie słyszała mówiącéj — jakżebym była ciekawa podsłuchać państwa rozmowę!..
— Rozmowę! ale... doprawdy — rzekł Zdziś, ja nie wiem czyśmy rozmawiali...
— Jakto? pan mówiłeś, ona panu odpowiadała wzrokiem przynajmniéj...
— Nawet i tém pochwalić się nie mogę, westchnął Zdziś i zamilkł jakoś smutno.
— Za to ja pana znudzę moją paplaniną... ciągnęła daléj Stasia — nie prawdaż?
— Nie — nie — mów pani... głos jéj brzmi mi jak muzyka... rad jestem z kimś podzielić myśli...
— Skarż się pan na nieczułą, a ja powiernicą waszą będę i podzielę męczarnie wasze! mówiła patetycznie. Wprawdzie prawidłowo pan powinieneś mieć powiernika i pocieszyciela rodzaju męzkiego — ale niech to będzie oryginalnym wyjątkiem...
Zdzisiowi słuchając rozjaśniała się twarz... Stasia go bawiła. Spojrzeli sobie w oczy, wydała mu się bardzo ładną nawet po Elsie... dziwna rzecz... Stasi Zdzisław zawsze się takim wydawał. Trochę zapomniał o tém, że Elsy nie było w salonie...