Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/772

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się ich pozbyć co prędzéj — niecierpliwił się coraz bardziéj. Na Stasi widać było cierpienie. Reszta rodziny, o niczém nie wiedząc, przypisywała to chorobie.
Po kilku dniach Stasia zażądała od ojca, aby pójść znowu na ten teatrzyk do ogródka... Oburzył się kapitan.
— Dajże mi pokój, jeszcze zrobisz jaką scenę z tym twoim faworytem, bo — powiem ci szczerze — chyba się w nim kochasz...
Panna Stanisława zapłoniła się.
— Nie — tatku — rzekła po namyśle — nie kocham się w nim — ale go kocham. To prawda — i żal mi serdecznie biednego!
— Mnie go też żal niezmierny — rzekł kapitan — ale kto się sam ratować nie chce, tego nic nie poratuje.
Z wielką umiejętnością Stasia nie wydając się ze swą tajemnicą, wyrobiła na familii, aby wieczór spędzić w teatrzyku. Agronom, który się już trochę kochać zaczynał w kuzynce, poleciał wcześnie zapewnić miejsca...
Grano melodramat z francuskiego, coś nakształt marnotrawnego syna odnowionego, w którym główna rola przypadała chłopcowi hulace, płochemu, dobrego serca, którego poczciwa miłość dźwiga z upadku i na lepszą wprowadza drogę. „Marnotrawnego“ grał pan Edgar Szmata. Zdaje się, że nim wyszedł na scenę, musiał Stasię i kapitana