Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/756

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O jałmużnę! — odparł Zdzisław — wiem, że tam ta nędzna Susza długi hrabiowskie płacić musiała, a jam hrabią być przestał i jak prosty człek, chciałem sam na chleb zarobić. Smutna rzecz! nie było go dla mnie... Do ręcznéj pracy siły nie miałem, do umysłowéj trzeba było wprawy i nauki...
Przychodziło niemal do tego, żem o tém przemyśliwał, czy lżéj od zaczadzenia się umiera, czy od cyankali... Jeszcze raz musiałem nauczycielskiego kosztować chleba, boć po francuzku przynajmniéj uczyć mogłem, jak mi się zdawało. Trafiłem na takie miejsce, gdziem ani panu ani pani nie potrafił być znośnym.
Westchnął Zdzisław.
— A no! przywlokłem się znowu na bruk... Jadąc, w drodze spotkałem kilku artystów, zrobiła się znajomość. Ja dawniéj dobrze deklamowałem Fredrę... umiałem coś z Przyjaciół, trochę z Odludków, parę scen z Geldhaba... Przy wieczerzy żartując, począłem się z tém popisywać... Znaleziono, że z biedy mógłbym się zdać do jakiego teatru — dla zapchania próżni... Nie myślałem wcale o tém... aż w ostateczności... Buty były podarte, suknie nie całe, jeść nie wiedziałem co będę jutro... Tak się rozpoczęła z nędzy moja teatralna karyera... bez natchnienia, bez zamiłowania — z musu...