Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/617

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzo ułomną kobietę, któréj życie wstydem oblewało mu czoło.
Gdy nad ranem znużony wyszedł do pierwszéj izby, przypomniawszy sobie starego, znalazł go w kącie na ziemi, uśpionego z głową na swoim czarnym węzełku...
— Nie mam nic do stracenia! mruknął łamiąc ręce. Los mi wskazuje drogę... wnuk kuglarza... syn książęcéj faworyty... pomszczę się na doli, która mnie z błota wyrzuciła na świat, abym był szczęścia cudzego prześladowcą...
Nazajutrz rano wszystkie listy, których dobór uczyniony był troskliwie, wysłał pod Herminii adresem...
Dnia tego nie wyszedł z domu... darł i palił papiery, układał pozostałe, marzył co daléj pocznie... Stary przyniósł jedzenie z restauracyi, którego Alf prawie nie tknął... Obiad ten na rogu stołu, był długo milczący... Ludek spoglądał na wnuka, a widząc go pogrążonym w sobie i smutnym, nie śmiał się narzucać. Alf, którego paliło pragnienie, szklankami wino pić począł i nalewać dziadowi. Ludek je pochłaniał jak gąbka i coraz się ożywiał...
— W utrapieniu to nie ma jak trunek — począł mruczeć: — niech sobie co chcą mówią — czém inném nie zalać smutku... Pij kochanku, pij... potém zaśniesz... i dobrze...
Patrzał mu w oczy z czułością...