Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/618

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja wiem, odezwał się — tobie po téj matce serce pęka... Ale bo to była kobieta! to było cudo... Na królową nie na księżnę stworzona... Drugiéj takiéj nie widziałem w życiu! Gdybyś wiedział, jak poznawszy mnie, krzyknęła: — „Ludek... to ty!“ — Jeszcze głos jéj słyszę, poczciwe dziecko... poczciwe...
I otarł trochę łez rękawem, a żal popił winem...
Alf miczał...
— Czemu to mi nie powiesz... żal żalem, może co innego masz na sercu?... Ten książę nie obszedł się z Lorką jak był powinien...
— Nie mów o tém — przerwał Alf.
— Jak nie, to nie... ale cóż tobie? co tobie? tak się po matce nie płacze. Ty wyglądasz jakbyś był zły?! Przecież ja twój dziadek... nie zdradzę cię — co tobie?
— Zły, zły w istocie jestem... mruknął Alf znużony samotnością i milczeniem...
— Na kogo?
— Przyjaciel mnie zdradził — powoli rzekł Alf... tę, którą kochałem, wziął mi... tę, którą żyłem...
Stary ręką machnął.
— Powszedni chleb! co? myślisz, że ze mną było inaczéj? Dwa razy mi matkę Lorki kradli... oba razy najlepsi przyjaciele, com ich od głodu ratował... ale ja nie bardzom o to stał... postarzawszy już się mnie trzymała wiernie, póki