Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/595

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znajdzie spokój, którego od śmierci pani Robert’owéj nie doznał ani na chwilę.
Nawet w godzinach szczęścia u boku Herminii, dla któréj miłość stała się namiętną i zdawała rosnąć w miarę, jak jéj dusza otwierała się przed nim — Zdzisław zrywał się smagany przypomnieniem i drżał na samą myśl powrotu Alfa...
Najmniejszy szelest, stuknięcie, głos podniesiony przerażał go i gonił do okna... Spodziewał się ciągle, wyglądał wiadomości — nie pojmował milczenia. Niepodobna było taić przed Robert’em zgonu matki, wysłano mu więc tę smutną wiadomość, ale i na to nie otrzymał Zdzisław odpowiedzi. Po dwu tygodniach takiego oczekiwania, nadszedł nareszcie list krótki.
Alf donosił, że choroba własna i nieszczęśliwy skład okoliczności jakie zastał w domu, pisać mu nie dozwalały. List jego był płaczliwy, zrozpaczony, bolesny, wzywający miłosierdzia...
„Nie mam matki, pisał — a ją tylko jedną miałem na świecie. Zostałem sam, sierotą bez opieki i do jednego serca twojego, kochany Zdzisiu, przytulić się mogę... Tyś mi opiekunem, ty mi będziesz ojcem, z twoich rąk odbiorę to jedyne szczęście, do którego wzdycham na ziemi. Ufam ci, wierzę, znam cię, kocham... i jestem spokojny, powierzywszy ci skarb jedyny. Czuję, że gdybym go miał utracić, życieby mi się stało nieznośném.
„To, czego się matka moja spodziewała dla