Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/580

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bądźmy choć dobrymi przyjaciołmi — rzekła — tak jak to niegdyś bywało... gdy... gdym ja o czemś więcéj marzyła...
Poruszony Zdziś zamilkł, dotknął ustami białéj ręki, ćmiło mu się w oczach, lękał się zdradzić — nie mówiąc słowa, wstał z miejsca...
— Mam wiec przyzwolenie pani im oznajmić? zapytał.
— Chętne i najzupełniejsze... Cieszę się, że ojca zobaczę...
Uśmiechnęła się dziwnie.
— Biedna pani Robert’owa i ten Alf... chodźmy do nich razem...
I ciągnąc za sobą Zdzisława, wybiegła wesoło w korytarz...


∗             ∗

Przybywszy do Berlina, pani Robert’owa zachorowała. Po cichéj naradzie w jéj pokoju, postanowiono, aby Alf sam jechał z listem tam, gdzie ich wołał ten tajemniczy interes, od którego, jak mówili, los ich zawisł cały. Pierwszego wieczoru, po przybyciu zaraz, Herminia wprost udała się do ojca, który, mimo powagi profesorskiéj i majestatu urojonego księstwa, rozpłakał się ściskając ją i zięcia. Spędzili do późna czas na rozmowie z nim, bo musiał się wypytać o wszystko... Pomimo, że Zdzisław trochę poufaléj niż zwykle odegrywał rolę