Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/561

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przynajmniéj dla tego, rzekł hrabia, iż sądziłem, że męczarnie tego biednego Alfa muszą się odbijać w sercu pani.
— W sercu? w sercu? odezwała się Herminia, a po chwili ciszéj szepnęła: Czyż aż w sercu...?
Coraz bardziéj zdumiony Zdzisław zamilkł.
— Ja myślę, dodała Minia po chwili, że i pan powinieneś być szczęśliwy. Masz miłe towarzystwo pani Robert’owéj, do którego nawykłeś — z pewną złośliwością mówiła daléj Herminia. — Ja się panu nie narzucam, bo to przyznać mi musisz... jesteś swobodny.
— Ja? swobodny? rzucając się na siedzenia, począł Zdzisław.
— Z okna patrzą — przestrzegła Herminia po cichu — mów pan co chcesz, ale siedź spokojnie.
Uwaga ta zamknęła usta hrabiemu, lecz wnet rozpoczął z rozdrażnieniem coraz bardziéj rosnącém...
— Pani mi powiedziałaś teraz i nieraz, że jéj nie znam; muszę jéj ten sam zarzut uczynić. Jakto! pani mnie masz za człowieka tak... tak upadłego nizko, że już nawet spodlenia swego nie czuje...? Jestże odemnie nieszczęśliwszy człowiek? Wdzięczen bardzo jestem pani Robert’owéj za przyjaźń jéj dla mnie, ale ta wdzięczność całego serca mojego zająć nie może... Jestem niewolnikiem, sługą i skazanym.
Szeptem niewyraźnym dokończył... Spojrzał na