Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Właściwie rzekłszy widok jéj mógł raczéj onieśmielić więcéj jeszcze, niż dodać odwagi, tak na ten dzień wystąpiła po pańsku. Morowa suknia popielata z zielonemi ozdoby, oszyta koronkami, perły i brylanty zdobiące jéj szyję i ręce, dyadem kosztowny ze szmaragdów z brylantami we włosach, nadawały jéj uroczystą postać... Wrodzony wdzięk i swoboda ruchów ten strój czyniły jakby stworzonym dla niéj, — nie znać było, że się ubrała, tak jéj z tém było naturalnie... Piękne rysy zdawały się téż na dzień ten nowym blaskiem oblane i odżyły jakąś młodością. Wszyscy unosili się nad pięknością hrabiny; lecz niczém ona była obok wyrazu dobroci, jakim promieniała. Każdy przy niéj czuł się swobodnym, i Stasia, która na chwilę straciła swą szczebiotliwość ptaszęcą, odzyskała ją zaraz po przywitaniu z hrabiną. Zdziś téż zbliżył się do zarumienionego dziewczęcia, a że już kilka było panienek, Stasia znalazła się po chwili zupełnie swobodną i znikła ze swemi bławatkami w tym tłumie.
Powóz po powozie teraz zajeżdżał przed ganek, wchodzili goście coraz nowi, i salony zapełniały się najdziwniejszym zbiorem postaci, z których wiele mogłoby już było stanąć w muzeum starożytności. Społeczność szlachecka, dawniéj szczególnie składała się z tak rozmaitych żywiołów, iż w sobie stanowiła mikrokosmos zupełny, od najidealniejszych istot do najpoziomszych. Tradycya jakaś równości