Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i przed nią schły naczynia od nabiału, prania i kuchni. Naprzeciw stajenka i obora z płotów polepionych gliną, nędzne chlewki i komórki siedziały jak grzyby nizko, ogromnemi pogarbionemi okryte dachami. Wszystko tu mówiło o nędzy i nieładzie, a smutne było, dzikie nad wyraz wszelki, jakby z przedkilkuset lat zabytkiem początków cywilizacyi...
Na Zdzisławie widok tego przyszłego dziedzictwa, jedynego jakie miał na ziemi, uczynił wrażenie bolesne; ponuro zwrócił wzrok na ten kątek i milczał. Jeremi, który to postrzegł, wesoło starał mu się wytłómaczyć, że opuszczenie pochodziło z winy gospodarza.
— Nie zaprzeczam, że Susza licho teraz wygląda, rzekł; ale przy pracy i smaku, jaki hrabia masz, jakże to łatwo zrobić ponętném i miłém! Naturalnie, że wszystkoby należało obalić, ogródek sobie zarysować, olchy i stawek do niego zagarnąć.
— Tak, rzekł Zdziś smutnie: stworzyć z niczego nowy światek na miejscu téj gorszéj od ruin nędzy wiekowéj i zaniedbania.
Stali tak u płotu, gdy parobczak nadbiegł, ofiarując się wprowadzić ich do dworku, aby spoczęli. Obaj nic nie mówiąc weszli w dziedziniec, przez który codzienne przechody bydła i ptactwo na nim zamieszkałe, spacer czyniły bardzo niebezpiecznym. Przy studeńce stała wiekuista kałuża pod korytem, w którém chudobę pojono. Kaza-