Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ty jesteś zimny jak lód, bo ty nigdy nie kochałeś... ty jesteś realista! krzyknął Alf.
Zdziś się zarumienił mocno, ubodło go to w serce, czuł może sam, że najczystsze, najpiękniejsze młodości uczucie z piersi jego uciekło — upakarzało go to — obrócił w żart rozmowę, aby nie okazał, że cierpiał.
— Alfku, serce moje — uspokój się — wszystko będzie dobrze... Miłość taka jak twoja zwycięża... ożenisz się i będziesz u nóg bóstwa pędził życie szczęśliwe...
To mówiąc pocałował go wesoło i zabierał się wychodzić. Alf, który potrzebował słuchacza, nie puścił go samego, poszli razem.
Czy tego dnia skorzystali z odczytów, które odwiedzić raczyli — trudno odgadnąć. Pani Robert’owéj niemal przez cały ranek w domu nie było, nie zastali jéj powróciwszy, czekali z obiadem. Przyjechała z niezwykłemi rumieńcami na twarzy roztargniona, pomieszana, niespokojna. W czasie obiadu mówiła przeciw zwyczajowi mało, nie odpowiadała prawie na pytania, była zamyśloną mocno. Alf ją czułością swą starał się rozbroić, domyślając się gniewu jakiegoś; ściskała go, całowała, łzy miała na oczach, ale do zwykłego stanu powrócić nie mogła.
— Co mamie jest? szeptał Alf do przyjaciela.
— Nie wiem — odpowiedział Zdzisław.
Była ona tego dnia obrazem kobiety opanowa-