Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

néj myślą jakąś despotycznie nad nią ciążącą. Widać było, że musi paść albo zwyciężyć. Zaledwie obiad się skończył — posłała po konie znowu. Burzliwo było i słotno, nie wstrzymało jéj to na chwilę...
Na zapytanie syna, dokąd jedzie? odpowiedziała z pocałunkiem wesoło:
— Dowiesz się późniéj.
Zdzisław z obawą na nią spoglądał, czując, że szalona myśl, z którą się wyrwała wczoraj, nie opuściła jéj jeszcze. Spodziewał się, że te marzenia dziwaczne wprędce się o rzeczywistość rozbiją.
Na herbatę zjawiła się piękna Laura, z mocno wypieczonemi rumieńcami na twarzy, uścisnęła syna serdecznie, była weselsza, ale milcząca... Zdzisław nieco zaniedbany znowu padł w łaski jak dawniéj.
Uśmiechała mu się i wdzięczyła... Dawniéj miłe mu to było, teraz prawie groźne. Nie wiedział czemu zaczynał się lękać téj kobiety, która się nie lękała niczego....
Jakby dla uspokojenia go, była dlań tego wieczoru nadzwyczaj uprzejmą i czułą.
— Jak my powinniśmy być mu wdzięczni! mówiła do Alfa — jaki on dla nas dobry!... Jakie życie musielibyśmy tu prowadzić, gdyby téj naszéj opatrzności nie było!
I ściskała go za rękę, a przeszywała wyzywającemi oczyma.
— Dla Alfa, dla mnie, a! to prawdziwa opatrz-