Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nigdyby nasza pani na to nie pozwoliła, nigdy... nigdy... dla samego imienia... Powiada, że ma sobie powierzoną pieczę nad Samoborskich rodziny sławą i wielkością, i najpierwéj o nią starać się musi.
— A szczęście syna? spytał profesor, jakby zapominając się.
Paklewska pokręciła głową i ręką.
— Wszystko to wywietrzeje mu prędko, to są dzieci! O Zdzisia piękniejsze panny starać się będą... zapomni; a Elka téż znajdzie sobie łatwo innego... Przytém nie sądzę, żeby te dzieci miały już wymienić co oprócz niewinnych wejrzeń i uśmieszków...
Profesor uśmiechnął się.
— Pierwsza miłość!
— A! a! u was mężczyzn, porywczo dodała Paklewska, pierwsza i ostatnia, obie niewiele warte, na żadną rachować nie można.
— Ja sądzę, odezwał się znacząco profesor, że na pierwszą i — na ostatnią można liczyć śmiało...
Z przyciskiem wymówione „ostatnią“, ściągnęło wzrok panny Róży, która przekonać się chciała, czy peruka miała zamiar dać jéj do zrozumienia, iż właśnie téj ostatniéj stała się nieszczęśliwym łupem.
Profesor miał postać obżałowego... Coś nakształt lekkiego zatabaczonego westchnienia wyszło z piersi jego, panna Róża śmiać się zaczęła szcze-