Pani Robert’owa klasnęła w ręce, a przyjaciel go uściskał.
— My panu dobrze życzymy, trzeba być posłusznym... vous verrez comme nous vous dorloterons ici...
Pomimo wdzięczności, jaką w nim to obudziło, Zdzisław rozważając późniéj w drodze dane słowo i położenie swoje, nie rad był z siebie. Ułatwiało mu to na pozór życie, lecz upokarzało. Cały ów system i teorya stoicyzmu przysnęły... W tém towarzystwie o surowości nie mogło być mowy...
Nazajutrz, ponieważ Żabicki od dawna nie przychodził już do niego, hrabia postanowił go odwiedzić. Wybrał godzinę, w któréj go powinien był zastać... Rzeczywiście Żabicki w małéj izdebinie, zarzuconéj książkami i kośćmi, siedział w kożuszku prostym, podpasanym krajką, zajęty momenklaturą z osteologii. Na widok Zdzisława przybrał minę surową, chłodną i podał mu rękę nie mówiąc słowa...
— Takeśmy się dawno nie widzieli — rzekł Zdzisław siadając na rożku kanapy zarzuconéj papierami.
— To prawda, kochany hrabio, ale wy żyjecie po za domem i nie w tych kółkach gdziebyśmy się spotykać mogli... a ja szukać was, gdybym chciał nie mam czasu... Widzicie! i wskazał rozrzucone kości.
Zdziś milczał trochę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/352
Wygląd
Ta strona została skorygowana.