Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakże wam idzie? zapytał.
— A wam? odparł Żabicki.
Hrabia ramionami ruszył.
— Nie umiem odpowiedzieć... dosyć, że to jakoś idzie...
— Mnie do tąd wiedzie się doskonale... Szczęściem pamięć eksercytowałem zawsze i nie dałem jéj otrętwieć... bo tu mieć jéj wiele potrzeba...
Zdzisław różnemi pytaniami, półsłowy kołował, zabiegał, żeby na Alfa i jego matkę naprowadzić rozmowę; Żabicki zdawał się umyślnie tego nie dopuszczać.
Zwracał ją w inną stronę.
Unikając niespodzianki, Zdziś zamierzał wyspowiadać się z tego, że się do Alfa przenosi — począł otwarcie unosić się nad szczęściem, jakie go spotkało... nad opieką, jaką pozyskał. Żabicki ramionami ruszał i wargami kręcił...
— Lękam się, byś hrabia kiedyś nie narzekał na to, rzekł, żeś się dał zwichnąć. Ludzie są może dobrzy, ale lekcy. Alfons się nie uczy, hrabiemu uczyć się nie da... życie będzie przyjemne — ale cóż daléj? co daléj?
Zdzisław milczał...
— Powiesz mi hrabia, tak jak u nas się mówi zwykle, gdy się już nie wie co powiedzieć: jakoś to będzie! — Niestety!... tém zginęliśmy i giniemy... Wierzymy w cuda, w Opatrzność, która