Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

puste pokoje... między mojem a syna mieszkaniem — ja je zatrzymuję... Ja chcę i żądam, i napastować was będę, dopóki mi tego nie uczynicie...
Taki dowód serca i życzliwości niezmiernie ujął Zdzisia... pocałował ją w rękę, ale jak najmocniéj zaprotestował... Już wychodził, gdy za nim jeszcze pogoniło:
— Dobranoc — ale ja od tego nie odstąpię — ce que femme veut, Dieu le veut...
Z głową zawróconą wyszedł Zdziś.
— To prawdziwa opatrzność dla mnie... rzekł w duchu — mógłżem się spodziewać zyskać sobie takich przyjaciół? A! Bóg jest dobry i łaskaw...
Z rana przyszła jeszcze karteczka od Alfonsa, przypominająca godzinę obiadu. Z rana mieli być u Puciatów. Zdziś ciekaw był tych odwiedzin. Dnia tego wprawdzie poszedł na odczyty i przesiedział w sali godzin parę, ale myślał o czém inném i nie rozumiał professera, przypisując mu wykład ciemny. Po głowie cale co innego chodziło... Coraz się bardziéj skłaniał do przekonania pani Robert’owéj, iż przyszłość gotowała mu słodkie niespodzianki i że ta nauka koniec końców okaże się zupełnie zbyteczną.
Prawa rodu, prawa wyższości duchowéj i posłannictwa jakiegoś, choć o nich w Samoborach nigdy wyraźnie nie mówiono, choć ich nie formułowano, jeśli się tak wyrażać godzi, przebi-