Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jały się w życiu i obyczaju, — Zdziś pojęciem ich przesiąkł od dzieciństwa, wierzył więc w to, że Opatrzność potomkowi wielkiéj rodziny (tak swoją sobie wyobrażał) coś była winna!...
Zobojętniało go to do pracy, któréj przez jakiś punkt honoru tylko rzucić nie chciał. Wstydziłby się był Żabickiego, współtowarzyszów, słowa danego samemu sobie... Roztargniony wyszedł w porze obiadowéj do Alfonsa... Czekano go już z obiadem, ale dnia tego panią Robert'ową znalazł niezmiernie zmienioną. Nie wyobrażał sobie, ażeby się tak gniewać i dąsać mogła i taką dumą oblec umiała! Starała się to wprawdzie ukryć i tłómaczyć znużeniem, chorobą i nerwami, lecz omylić się było trudno... Zdziś poznał, że ją przyjęcie profesora nie zadowoliło.
Piękna pani do hołdów nawykła, nie przypuszczała, ażeby ją obojętnie widzieć i obchodzić się z nią zimno było można... Wygadała się zaraz z tém, że jéj się nie podobał Puciata.
— Pedant nieznośny, głupi jakiś człowiek! zawołała, a do tego jeszcze sobie wyobraża, że Puciatowie są wielką familią! Ja znałam sama jedną, która była guwernantką...
Alf milczał, był jednak posępny, bo mu o matkę chodziło.
— Panna Herminia w istocie ładna — rzekła po chwili, — ale to posąg, co czeka na Pigmaliona... Oczy ma cudowne. Byłam pewna, że Alf gust do-