Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zalotna, i wejrzenie ogniste. Ubrana czarno, ale w suknię, na któréj widać było mistrza paryzkiego, z całą wykwintnością elegantki, dla któréj ubiór jest życia warunkiem. Pani Robertowa powitała uśmiechem białych ząbków przyjaciela swojego syna.
Wrażenie, jakie uczyniła na Zdzisławie, było szczególne. Nim przemówiła, prawie nim się poruszyła, uczuł w niéj jakimś instynktem nie osobę z tego towarzystwa, do którego sądził że należeć była powinna, ale coś... wcale różnego... jakby doskonale odegrywającego przyjętą na siebie rolę.
— Jakżem ja rada poznać hrabiego! odezwała się p. Robertowa, wyciągając obie ręce ku niemu, białe, wypieszczone, ale trochę duże, chociaż ślicznych kształtów; pan byłeś tak dobry dla mojego drogiego Alfa... Niechże mu z serca podziękuję...
Wyrazy te wymówione były głosem gardłowym, wdzięcznym, miłym, lecz niewymuszonym... Wszystkie ruchy pięknéj pani widocznie były studyowane. Siadła zaraz, układając się jak do malowania, i wpatrzała się w Zdzisława, dając mu nawzajem sposobność podziwiania swych wdzięków.
Była to w istocie jedna z tych piękności, których wiek nawet naruszyć nie śmie. Portret był może nieco smuklejszych kształtów, ale śliczne twarzy rysy zachowały się nietknięte... Widać téż było, że ta, co je posiadała, nadzwyczajne o nich