Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

karzaj sługi swego — mówił Mohyła drżącym głosem — dla mnie to szczęście, żem dożył widzieć tego kawalera takim ślicznym, miłym... prawdziwém arcydziełem bożém...
— Mój drogi prezesie!.
Nastąpiło po przejściu wschodów w ganku, drugie rąk pięknych ucałowanie.
W blizkości drzwi na uboczu stał profesor, nie zaniedbujący przedstawić się prezesowi, witającemu go z rozrzewnieniem nowém. Pana Żabickiego nie było...
— Kochanego profesora!
Uścisnęli się, ale nauczyciel jak należało w ramię pocałował. W paradnych sieniach stała cała służba pałacowa w liberyi, kamerdyner otwierał drzwi... Wielki salon już tego wieczoru był przybrany kwiatami, we wszystkich kandelabrach gotowe stały świece; wonią jakąś świąteczną, weselną przejęte było powietrze — wielki ten salon pierwszy zwykle tylko służył do tańców i w dni zgromadzeń tłumnych. Szli więc daléj do sali drugiéj i trzeciéj, równie wspaniałych, aby przysiąść i spocząć w ulubionym gabinecie hrabiny Julii. Było to prawdziwe cacko, ze smakiem właściwym gospodyni przystrojone. Wyborowe obrazy zdobiły ściany, między któremi oryginalna główka Greuz’a, niegdyś bardzo do hrabiny saméj podobna, zajmowała najgłówniejsze miejsce nad kanapą. Na kominie przepyszne saskie porcelany, których pełno