Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widzisz, szukam sobie zawczasu spokojnego kątka, gdziebym odpoczął, mówił stary... Śmieszna rzecz, nie umiem się zdecydować na kątek... Choć to zupełnie wszystko jedno, gdzie ciało będzie gniło, nie mogę sobie dobrać miejsca do smaku...
Począł ręką wskazywać.
— Tu wilgoć — tam krowa się pasie i będzie mi nad głową stukała — tam czegoś smutno, owdzie nadto odkryto. Głupstwo ludzkie!! W katakumbie nie chcę leżeć zamknięty — niech się spełni prędzéj: et in pulveren reverteris, pod gołém niebem, w świeżéj ziemi, aby matce oddać co rychléj co się od niéj wzięło...
Jak się waćpanu zdaje ten kątek? hę? Wskazał w rogu między murami zaciszne miejsce. Byłoby doskonałe, gdyby go ktoś przed laty kilkudziesięcią nie zajął. Jest ślad, że tam kogoś pogrzebiono, a nużby grabarz dla mnie spokój kości biednych naruszył? Nie — na to nie pozwolę...
Żabicki uśmiechnął się.
— Masz jeszcze na to czas, mój ojcze, bo choć dziewięćdziesiąt-letni przeżyjesz nas wszystkich...
Staruszek się téż rozśmiał.
— Myślisz, że to rozkosz żyć? a patrzeć jak te ludziska biedne i... niedorzeczne...
Spojrzał nań; — Aleś ty bez interesu do mnie nie przyszedł? mów...
— W istocie, przysłał mnie hrabia Zdzisław.