Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A jak się ma hrabina?
— Jednakowo... Prezes był u nas...
— I paplał pewnie.
— Musiał powiedzieć przecie.
— Zdzisław kontent? spytał staruszek.
— Właśnie mnie przysyła prosić, ażebyś JMość dobrodziéj był łaskaw p. Sebastyanowi z głowy to wybił, żeby im żadnego daru nie czynił, bo przyjąć go nie mogą.
Staruszek zdziwiony stanął, palec włożył w brewiarz i ręce załamał.
— Dlaczego? dlaczego? spytał.
— Nie sądzę, żeby o to nawet pytać można, odezwał się Żabicki. Tyle doznali złego od tego człowieka.
— Że mu się poprawić nie chcą dać! westchnął staruszek. A tak — to po ludzku... po ludzku — ale nie po chrześciańsku...
— Zdziś woli pracować i cierpieć, niż być coś winien temu, który ojcu jego był nieprzyjacielem.
— Nie wchodząc w to, czy miał słuszność czy nie? podchwycił stary — a tak! po ludzku! po ludzku!
Zaczął się przechadzać między grobami — nie ciągnąc daléj rozmowy.
— Ojciec nie chce tego widzieć, że Zdzisław ma słuszność! odezwał się Żabicki.
— A tak! niech matka cierpi głód i niedosta-