Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Namyśl się — dodał wstając — nie ma nic pilnego, możesz dobrze się nad tém zastanowić...
Zdzisław z uszanowaniem go pożegnał i odprowadził, a sam pozostał w izdebce nie dla namysłu, ale dla ochłonięcia z wrażenia, jakiego doznał.
Chodził jeszcze wzruszony i smutny, gdy Żabicki wszedł, który dotąd jeszcze wyjechać nie miał siły i zwlekał rozstanie, aby dłużéj w pomoc Zdzisławowi przyjść mógł jeszcze.
— Znajdujesz mnie wzburzonym — odezwał się Zdziś wskazując mu miejsce. Zdziwisz się, gdy ci powiem, że prezes jest przyczyną tego zniecierpliwienia. Przybył tu od naszego poczciwego starego księdza z oznajmieniem, że pan Sebastyan coś nam z łaski swéj chce ofiarować, rodzaj jałmużny. Nie wchodzę w to wiele, czy mało, ale jak ci się myśl podoba?
— Ja téż nie pytam co chce dać, ale czy się przyjąć godzi? rzekł Żabicki surowo. Ludzka społeczność składa wszędzie i zawsze całość spojną, klassy społeczności są niczém inném, jak stowarzyszeniami pod inną formą. Daje się więc i przyjmuje à charge de revanche, bez skrupułu. Tak sądzę. Są jednak pewne wypadki, w których się od kata naprzykład nie może przyjąć nic...
— A właśnie my, sądzę, jesteśmy w położeniu podobném — przerwał Zdziś; i my od kata nie przyjmiemy nic. Nie chcę nawet, by o tém