Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cała ta gromadka jak była wysypała się żywo na powitanie p. Sebastyana, tak usłyszawszy rozkaz, rzuciła się z powrotem do płótnem okrytéj bryki. Ostatnia szła za niemi kobieta, oglądając się na garbatego, który stał u stopnia, póki wszyscy nie powsiadali, a potém zwolna odszedł do stojącego wozu swego, siadł i z wolna do Samoborów jechać kazał.
Tłum, który przed chwilą kamieniami nań chciał ciskać, zobaczywszy rodzinę, jéj odzież, brykę — popatrzawszy na powitanie serdeczne zupełnie zmienił usposobienie. Ludzie starzy milczeli.
Ten pozór ubogi zbliżał Samoborskiego do ludu, który gotów był w nim już widzieć przedstawiciela uciśnionych i brata...
— Kto to może wiedzieć — odezwał się jeden z tych, co do szturmu prowadzili — co ci ludziska przecierpieli, bo to znać dosyć było biedne — więc co za dziw, że się żółci przyzbierało?...
— Ale pewnie — potwierdził inny, — albo to my bociany, żeby świat czyścić! Co nam do tego!... i koniec końców śledztwo, policya, dyby, pod szupasem do powiatu, a może jeszcze co gorszego... Poczęli się zaraz rozchodzić i dzieci pędzać. Do domu!! do domu!...
Tak szczęśliwie skończyła się owa historya rynkowa, po któréj garbaty nie ukazywał się długo w miasteczku. Trzeciego czy czwartego dnia przysłał staruszkowi księdzu różne zapasy do spiżarni, który