Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

musi pilno. Elso — chodźmy, ojciec pewnie czeka... Żegnam...
Zdziś stał z kapeluszem w ręku, Hela mu się skłoniła z dala, i jakby obawiała się o powierzoną swéj opiece kuzynkę, uchwyciła ją pod rękę, uprowadzając z sobą.
Elsa mijając Zdzisia, ukłoniła mu się z lekka, nawet oczu nie podnosząc na niego... i unikając spotkać jego wejrzenie. Obie razem bardzo szybkim krokiem pobiegły do drzwi swoich, wsunęły się do pokoju, i słychać było jak się zamykały.
Postawszy jeszcze chwilę, hrabia powoli powlókł się do mieszkania. Wcale inaczéj wyobrażał sobie to spotkanie i pożegnanie. Był smutny, ale przykrość doznaną zamknął w sobie. Do rozczarowania tego nie był przygotowany wcale. Żabicki już gotowy do podróży, czekał na niego; profesora nie było.
— Chciałbym Wilelmskiego pożegnać — odezwał się Zdzisław. Zdaje mi się, że uchybiłbym mu, nie ścisnąwszy jego dłoni. Pewien jestem, że uczuje nasze nieszczęście mocno... a będzie mu ono przykrzejsze, jeśli go tak porzucę. Zaczekajmy, poszléjmy po niego.
Żabicki napróżno starał się wytłómaczyć uczniowi, iż oczekiwanie jest niepodobieństwem, — poczciwy Zdziś swojém sercem mierząc inne, nie przypuszczał obojętności i zdrady.
Rad nie rad więc Żabicki musiał pewne stara-