Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niewzruszonemu garbusowi. W twarzy jego widać było jakieś podniesienie ducha niezwykłe.
— Czyń co ci twoje pozwala sumienie — zawołał głosem uspokojonym. Winę przeciwko wam i winę waszą zmierzy i wyważy Ten, co liczy piasku ziarna w morzu — Najwyższy Sędzia... lecz pomnijcie to, że Jego sprawiedliwość was nie minie i że jeśli wy weźmiecie wiecéj łez niżeliście wyleli, — on z was ściągnie zemstę, on domierzy... Bóg z wami!
Gniew dodał mu sił, i prezes wstał nagle o swéj mocy, spokojnym wzrokiem patrząc na dzikiego garbusa...
— O tém to ja dawno wiem — rzekł Sebastyan, iż z życia rachunek zdać przyjdzie — a widzicie, że się go nie lękam, bo co czynię, wiem.
— Ja was o nic prosić nie będę — dodał Mohyła: wiem już z kim mam do czynienia; jedno rzeknę tylko — niewiastę szanujcie... dajcie czas ją przygotować, aby ten piorun nie ubił jéj — nie napadajcie na nią... dopóki...
— Dopóki? zapytał garbus marszcząc brwi... dopókiż? aż będzie miała czas pochować i posprzedawać co moje i wynieść się z węzełkami? Sprawiedliwość zawsze jak piorun spada i ubija — bo na to sprawiedliwość jest mieczem. Jam tu nie przybył się pieścić, ale swoje odebrać — dodał chmurno garbus.
Po tych słowach Mohyła już nie skłoniwszy