Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się nawet, posunął się ku drzwiom milczący. Urzędnicy świadkowie téj sceny stali pod przykrém jéj wrażeniem. Hrabina była tak powszechnie szanowana i kochana, iż ani jeden z tych, co ją znali lub słyszeli o niéj, nie mógł bez oburzenia pomyśleć o losie, jaki ją spotykał. Głuche więc milczenie otoczyło garbusa, a spojrzenie po twarzach mogło go przekonać, iż okrucieństwo jego nie zjednało mu przyjaciół. O to jednak wcale się dbać nie zdawał. Przeprowadziwszy oczyma prezesa do drzwi, powrócił do stolika i począł zamaszysto gospodarzyć przy herbacie. Milczał tylko usta zaciąwszy.
Prezes z pomocą sługi, który stał pode drzwiami, zwlókł się do swojéj izdebki, rozkazując konie zaprzęgać. Nie było chwili do stracenia, chcąc hrabinie oszczędzić ciosu, który ją miał tak niespodzianie uderzyć, chcąc może choć cokolwiek uratować z mienia przed nielitościwym mścicielem.
Prezes choć słaby, czuł się w obowiązku nałożenia bodajby życiem, sam jednak nie podołałby niczemu — myślał do kogo się miał udać, komu zwierzyć, kogo użyć? Na myśl przyszedł mu wreszcie kapitan Porowski i do niego postanowił jechać bez zwłoki. Zbierał się jeszcze do téj podróży, kazawszy sobie nogi poobwiązywać, gdy jeden z urzędników, których widział w izbie garbusa, wsunął się po cichu do niego.
Był to człowiek, któremu hrabina córeczkę do