Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziejce. Wilelmski mógł znaleźć odpowiednie zajęcie....
Gdy więc po obiedzie, korzystając z tego, że wszyscy czarną kawą byli zajęci, profesor przystąpił do panny i cichym głosem odezwał się: — Pani — racz o moim losie rozstrzygnąć.
Panna Róża podała mu rękę w milczeniu.
— Ale ja panie profesorze, rzekła, nie rozporządzam sobą, tyle winna jestem mojéj dobrodziejce, hrabinie, iż ją jak matkę uważam... Udaj się pan do niéj... mów z nią. Ja zezwalam.
Zmieszał się nieco profesor, widząc, że przez tę łaźnię przechodzić mu przyjdzie, lecz zrozumiał razem, że to się opłacić może, iż przybrana matka dziecku coś pewnie zaofiaruje.... Skłonił się więc w pokorze...
— A kiedyż ślub...? zapytał...
— Zlituj się pan — przecież masz jechać z panem Zdzisławem, ja sądzę, że chyba za powrotem....
— Jak to tyle lat czekać? podchwycił rumieniąc się stary.
Panna Róża rozśmiała się.
— A no, rzekła, jakoś się to ułoży, ale z hrabią jechać musisz, a ja przy hrabinie pozostać....
Z nadziejami tedy słodkiemi, ucałowawszy rączki dosyć ciemne panny Róży, profesor odszedł, aby czyhać na godzinę właściwą i oświadczyć się hrabinie Julii.
Tegoż dnia przeprowadzany do powozu przez