Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chać koniecznie do Poznania a nie mam grosza przy duszy.
Ryszard chwycił za pugilares. — Wieleż potrzeba — zawołał.
— Bylem miał tam i nazad do Poznania... i żeby w drodze z głodu nie umrzeć.
Ryszard rękę trzymał na pugilaresie.
— No — ale wieleż?
Wojtuś czuprynę tarł.
— Gdybym wiedział, że szwagra zastanę w Poznaniu.
— Rachuj, jakbyś go nie miał zastać, trzydzieści będzie dosyć? hę? Mam pieniądze.
— Aż nadto.
Ryszard schylił mu się do ucha.
— Ty jedziesz dla Kaja... przysięgam.
— Ha... może...
— Wszyscy mówią, że się żeni...
Wojtuś ruszył ramionami.
— Niech go Bóg uchowa! — zawołał.
— Panna jak anioł...! — Ryszardowi oczy zaświeciły. — A! jaka piękna!
— A widziałeś hrabia ojca, jaki brzydki? — spytał Wojtuś wzdychając.
Po chwilce poszeptawszy rozeszli się.
Wojtuś zniknął. Nazajutrz nie było go w Berlinie a towarzysz, który stał z nim razem, mówił, że ma silny katar i lekarz mu przez dni kilka wychodzić zakazał.