Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zabawiała się nią zamyślona, piękne jej oczy niebieskie w okno były w lepione. Na nizkim foteliku rozłożony, z nogami wyciągniętemi, palił cygaro Hänschen od niechcenia pokręcając młodego wąsika. Na ostatek tyłem do okna z rękami w kieszeniach rozsiadł się wygodnie sam radca. Rozmowa toczyła się jeszcze o wczorajszym wypadku. Młodzieniec nie przyznawał się do winy — mówił — że go towarzysze wciągnęli, że mniej nad nich odwagi okazać nie chcąc, musiał do łódki wskoczyć.
Ojciec miał go za wytłumaczonego, od czasu jak mieli »von«, trzeba było — jak powiadał — okazywać się zawsze nobel... Syn więc w jego przekonaniu nic nie był winien, postąpił sobie, jak przystało na syna radcy — nobel.
— Ja go widziałem, bom wszedł zaraz do izdebki — mówił cicho radca... leżał w łóżku... zdaje się, że był nieprzytomny... ale młody, nic mu nie będzie. Piękny chłopiec tylko mizerny... i w mieszkaniu bardzo ubogo.
— Ale kochany ojcze — przerwał żywo bursz — z mieszkania akademika wnosić nic nie można...
Rozśmiał się trochę z naiwności ojca i ciągnął dalej.