Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szybko zawołała śmiejąc się dziecina i pokazała ząbki białe.
Starzy towarzysze zaczęli po cichu rozmawiać z sobą. Wojtuś czegoś częściej niż kiedykolwiek wzdychał, chwytał się za podłysiałą czuprynę i chodził zamyślony. Wolski, który go doskonale znał, z daleka mu się przypatrując widział w nim jakąś zmianę, której sobie sam wytłumaczyć nie umiał, a dopytywać się o przyczynę jej wahał.
Pod balkonem wychodzącym na drugą stronę domu ku ogrodowi ze staremi drzewami podano herbatę, Liska poszła z przyjacielem swym psem i niańką zabawić się do ogrodu, Wolski pozostał z garbusem, zapaliwszy cygara; po chwili widząc go zamyślonym i ciągle jeszcze nie swoim, gospodarz odwarzył się — biorąc go za rękę — odezwać się z cicha:
— Ale zwierzże mi się ty, co ci jest?
Widzę, że coś masz na sercu.
Garbus spojrzał, ramionami ruszył, nie odpowiedział nic.
— Co mi jest? co mi jest —? odezwał się po bardzo długim namyśle — oto... w drodze dumałem nad sobą i nad nami i wydumałem, żeśmy wszyscy słabi, niepoprawni, że z nas bodaj nic nie będzie i że nas Niemcy zjedzą!