Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spytał gwałtownie — szczerze, otwarcie, wiele masz dochodu??
Zmięszał się Arnheim.
— Małżeństwo przecie nie jest spółką handlową.
— Przepraszam... ja je za nią uważam, odparł radca.
Obżałowany stał przed nim milczący.
— Ja wiem, że pan tam bywałeś bardzo często i do bardzo późna. Ale to się mnie nie tyczyło, to była rzecz męża, żeby panu drzwi pokazał. I to wiem, że możecie bez mojego pozwolenia się pobrać, ale za to panu ręczę, że ja złamanego nie dam szeląga. Jeśli miłość jest tak żwawa, że się obędzie bez wszelkich przypadków...
Skłonił się i nie dokończył. Arnheim zmięszany nieco oddał mu ukłon i wyszedł. Stał chwilę namyślając się, czy udać się na górę czy opuścić dom ten na zawsze. Zwyciężył nałóg, poszedł do Helmy, która niespokojnie czekała na niego.
Po twarzy poznała, jaką niósł odpowiedź, a zresztą domyślać się jej mogła po ojca usposobieniach.
Profesor cichym głosem zdał sprawę z poselstwa, łagodząc nieco otrzymaną odprawę.
— O! to nic, tegom się spodziewała, ode-