Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Radca żywo się przechodził po salonie — nie mówił nic i odgadnąć było trudno, co myślał. Stanął potem naprzeciw córki.
— Otóż to są skutki twojego postępowania. Co począć! miły Boże! co począć? Trzykroć sto tysięcy talarów! Hm...
Ale zje kaduka, żeby z nich Polaków porobił! Nigdy w świecie! Fryc ma dziesiąty rok i rozumie to dobrze, że kiedy go z tego cygaństwa polskiego wyciągnięto, wrócić doń byłoby ostatniem głupstwem... Będzie się rozbijał za idealną ojczyzną, kiedy ma gotową taką wspaniałą jak niemiecka i Bismarka w dodatku, który ją jeszcze potężniejszą i większą uczyni!
To człowiek głupi, on się w targu oszuka. Dać mu dzieci... one już Polakami nie będą... tam nie tylko niemiecka krew — ale niemiecka myśl w nich płynie.
Przerachował się pan Polak!
Dodał zacierając ręce. — Ja mu oddam chłopców ja się o nich nie lękam...