Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Doktor zdziwienie okazał, ale zarazem zafrasowanie jakieś dziwne.
— Przecież nie było żadnego powodu?
— Oprócz żem mu dała odczuć niewłaściwość jego postępowania.
Zamyślił się pan Arnheim i przeszedł razy parę.
— W istocie — rzekł, — to wypadek bardzo — bardzo przykry. Kochana pani — dodał ciszej — nie dziwuję się bynajmniej jej usposobieniu, jej eksasperacyi — lecz — czy nie za gwałtownie dałaś mu uczuć?
— A! być może — nie byłam panią siebie.
Rozgniewany na mojego ojca za fraszkę, chciał mu i nam wszystkim dać to uczuć, przez cały dzień nie pokazując się w domu. Takie postępowanie...
— Lecz skądże przyszło?
— Zaczął mi czynić wymówki — pojmujesz! On! mnie! (uśmiechnęła się niby męczennicę czyniąc) nareszcie oburzenie otwarło mi usta... wszystek żal z piersi wybuchnął. Taka niewdzięczność!...
Arnheim stał skromnie, patrząc w ziemię.
— A! to się jakoś załagodzi, — rzekł.
— Dotąd nie dał nawet znać o sobie.
Rozmowa przeciągnęła się do obiadu, doktor Arnheim był poważny i zamyślony, pani gniewna, chłopcy natrętne dopyty-