Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Otuliwszy swą zdobycz płaszczem od chłodu nocnego, Wolski skierował się z nią ku Lipom (Unter den Linden) — sam dobrze nie wiedząc, gdzie i jak się podzieje.
Dziecię potrzebowało co najrychlej spoczynku — on nie miał nawet dosyć siły, aby je dźwigać na ręku... Pierwszy hotel, jaki mu się nastręczył, był dlań dobrym, byle się co najprędzej pod dach dostać. Noc była cicha, jesienna, chłodnawa, chwilami wiatr wdzierał się w ulice i przelatywał je, unosząc pyły przez dzień nagromadzone...
Wolski chwycił za dzwonek i potrząsł nim z całej siły. W gospodzie spało już wszystko, lecz dziecię przebudziło się na rękach i płakać zaczęło.
Nie rychło stukanie pantoflami dało się słyszeć wewnątrz i zaspany zastępca oddźwiernego wyszedł narzuciwszy na siebie płaszcz, a ujrzawszy nieznajomego mężczyznę z dzieckiem na ręku, cofnął się prze-