Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzucać... a ludzie mówili... Nie! ja tego nie zniosę....
Porwała się z krzesła i chodzić poczęła po pokoju...
— Cicho! — odezwała się matka — radca usłyszeć może! (zwała męża zawsze panem radcą). To strach tylko, to pogróżka... on jutro powróci... Znasz go, cóżby począł sam jeden z dzieckiem. Ale moja Lischen! moja Lischen... Jakbym miała przeczucie! Chciałam ją na noc wziąć do siebie...
W tej chwili donośne aż tu chrapanie radcy nagle ustało, mogło to być oznaką przebudzenia, obie kobiety przestraszone zamilkły, spoglądając na siebie. Wkrótce jednak przemogło uczucie gwałtowne, Helma zaczęła chodzić i wyrzekać gniewna, matka ją uspakajała — chrapania słychać nie było. W chwili, gdy zapomniawszy o ojcu i podniósłszy głos rozmawiały o tej nieszczęsnej nocnej przygodzie, drzwi sypialnego pokoju otwarły się nagle i radca komercyjny w narzuconym starym szlafroku, szlafmycy i pantoflach stanął jak widmo przed przerażonemi i pochwyconemi na uczynku jakiegoś spisku kobietami. Zrazu patrzał na nie rozespany, gniewnie, nadęty, wreszcie oburzony krzyknął:
— O tej godzinie! co tu baronowa robi! co to jest! powaryowałyście! ja chcę spać...